Achtung! Nerd wpis z raportem z kolejnej sandboxowej sesji. Casuale wymiękną po pierwszym akapicie, pozostali może dotrwają do połowy. Jak doczytałeś do końca to znaczy, że jesteś trueretrodarknazinerd.
Na piątkowej sesji pojawili się wszyscy gracze czyli aż sześć osób plus ja. Jeden z graczy musiał zrobić nową postać - poprzednia zginęła w walce z wilkołakami. Z racji miejsca, w którym się znaleźli (dzika równina z bizonami) postanowił wcielić się w dojrzałego Indianina.
Zaczynałem z kilkoma motywami, które wygenerowały się w poprzednich sesjach i szkoda by je było tracić. Były to karty Wojna Bestii i Zwiadowca Atlantów oraz niedomknięty abstrakt wampir nienawidzi ziemia dla bezpieczeństwa. Całe szczęście gracze znajdowali się w miejscu gdzie bez większego zamieszania i niszczenia cywilizowanych rejonów mogłem wrzucić te dość epickie motywy.
Sesja rozpoczęła się od porcjowania bizona i ściągania z niego skóry. Część ekipy zaczęła zastanawiać się również jak przedostać się na drugą stronę jeziora. Ranek był wczesny i mglisty więc ostateczną decyzję odłożyli na później. Gdy mgła lekko opadła, sir Rodryk wypatrzył kogoś w krzaczorach. Był nim Indianin, który swoje najlepsze dni miał już dawno za sobą. Po chwili zastraszania przybysza i zabawy w "poproś, żebyś mógł dołączyć do ekipy", autochton okazał się być bardzo wartościowym człowiekiem. Posiadał on całkiem sporą tratwę i wiedzę na temat jeziora.
Kim jest nowy bohater o wielce oryginalnym imieniu Pawie Oczko? Przez pięćdziesiąt wiosen był członkiem plemienia Uktu, które wyznawało boga Toklexiteka, manifestującego swą osobę w postaci ogromnego potwora zamieszkującego jezioro. Jednak nadeszły złe czasy gdy władzę nad plemieniem zdobył szaman Bezbarwna Zieleń, który potajemnie szykował spisek przeciw Toklexitekowi. Przebiegły szaman zdołał sprowadzić z odległych gór smoki - podobno przyniósł ich jaja i sam wychowywał potwory, które zaczęły polować na starożytnego boga. Jaszczury przylatywały zawsze gdy Bezbarwna Zieleń trąbił w wielki róg. Pawie Oczko odkrył spisek lecz nim zdołał przekonać współplemieńców został pojmany przez sługusów szamana i złożony w ofierze Toklexitekowi. Trafił na tratwę ofiarną lecz nim umieszczone w rogach stosu pochodnie zdołały podpalić Indianina, ten uwolnił się z więzów i zgasił ogień. Łaskawy bóg jeziora oszczędził swego wyznawcę i pozwolił mu dodryfować na drugi brzeg gdzie podobno świat miał się kończyć. Jednak zamiast bezdennej przepaści znalazł on dziwnych przybyszy...
Po dogadaniu się z Pawim Oczkiem co do leasingu tratwy Ej przystąpiła do ciosania wioseł. Około południa udało się wreszcie odbić od brzegu. Gdy tylko drużyna znalazła się na środku jeziora, dostrzeżono niewielką wyspę, która najwyraźniej powoli się przemieszczała. Pawie Oczko pobladł i oświadczył, że to właśnie Toklexitekl szykuje się do ataku. Nagle "wyspa" zanurkowała pod powierzchnię wody aby po kilkunastu sekundach wyłonić się tuż przed tratwą. Niestety zamiast niewinnej wysepki z wody wystrzeliły trzy ogromne głowy na gigantycznie wielkich szyjach. Potworność uzbrojona w niezliczone zęby runęła w ich stronę. Poszły testy strachu i ku mojemu zdziwieniu nie zdał tylko dr. Blümchen. John przeładował swoją strzelbę i wpakował kulkę prosto w łeb potwora (przebił wytrzymałość 16 i prócz Szoku zadał jeszcze ranę!) Łeb straszliwie zawył i runął w wodę tuż za tratwą. Gigantyczna fala wywróciła ich "okręt" do góry dnem. Tuż po wypłynięciu na powierzchnię dało się usłyszeć potężny głos rogu. Ledwo drużyna wygramoliła się na tratwę, gdy na niebie pokazały się gigantyczne cienie. Markusowi udało się odeprzeć atak kolejnej głowy, zadając jej dotkliwe rany. Nagle z przestworzy na łby potwora runęły dwa wielkie smoki, trzeci zapikował prosto w wodę i zaatakował cielsko Toklexitekla. Smoki po prostu zaczęły rozrywać bestię na kawałki. Bohaterowie długo się nie zastanawiali tylko czym prędzej zaczęli odpływać od miejsca walki potworów. Skończyło się jedynie na potłuczonym boku Ej, zakrztuszeniu się wodą i zgubieniem większości ekwipunku. Tuż po północy udało im się dopłynąć do drugiego brzegu.
Rankiem mgła i gęsty las utrudnił odnalezienie nasypu, który był jedynym pewnym drogowskazem do Białego Królestwa. Na szczęście Ej szybko zorientowała się w kierunku i drużyna znów ruszyła w drogę. Do nasypu dotarli już po zmroku. Między drzewami dostrzegli niewielkie światło, jakby od ogniska. Gdy podkradli się bliżej zauważyli dziwną sylwetkę, jakby pozbawioną szyi i zdeformowaną ale człekokształtną. Półmrok utrudniał jakiekolwiek rozpoznanie co to za "stwór". Chodził on dookoła polany i co chwila wkładał w ziemię dziwne przedmioty. Sir Rodryk zdradził pozycje całej ekipy odważnym okrzykiem "hej wędrowcze". Zaraz później ich kawałek krzaków został ostrzelany serią z broni automatycznej. Kilka sekund później wybuchła pierwsza mina. Eksplozja rozdarła ziemię po drugiej stronie polany i przez chwilę było widać kolejną sylwetkę wyrzuconą przez siłę wybuchu. Dziwny napastnik od razu zmienił cel i rozpoczął ostrzał lasu w miejscu eksplozji. Ekipa postanowiła biernie przyglądać się wydarzeniom w szczególności, że w tym mroku niewiele było widać prócz głębokich cieni rozdzieranych co chwila ogniem z broni automatycznej. Patrzyli na plecy "żołnierza" gdy po chwili zostały one przesłonięte przez sylwetkę, która dosłownie wypłynęła z długiego cienia rzucanego przez wielkie drzewo. Huk wystrzałów został nagle uciszony cichym dźwiękiem wbijanej stali w ludzkie ciało.
Z pobojowiska dobiegło ich wołanie. Ej! Wilczki! Nie bójcie się. Mamy do pogadania! Nieśmiało acz z wyuczoną pewnością siebie grupa weszła na polanę. Dla większości z bohaterów, wysoki mężczyzna o szlachetnych rysach, długich i prostych, kruczoczarnych włosach, ubrany w powłóczystą szatę, przypominającą strój kapłana, wydał się znajomy. Po krótkiej wymianie zdań doszli któż to za jegomość. Trup z dziwnego sarkofagu w betonowych podziemiach, który otworzyli kilka dni temu, zaraz po znalezieniu Ej. Karol ładnie im podziękował za uwolnienie, opowiedział o ich klątwie wilkołactwa, wytłumaczył do czego służył nóż, który Ej wyciągnęła z jego piersi i poprzynudzał o Atlantach i całym Interiorze. Zresztą jednego z przedstawicieli starożytnego rodu mieli na polanie - jego ciało właśnie stygło. Ekipa otrzymała również kilka wskazówek co do okolicy. Dowiedzieli się między innymi o mieście Occulta. W pewnym momencie Karol powiedział Dość tej pogadanki, pstryknął w palce i sen się skończył. Był ranek, nigdzie śladu Karola, martwego Atlanty, min i dziury w ziemi.
Po dość długiej naradzie zatytułowanej "Wracamy na stare tereny czy idziemy do Occulty" ekipa wybrała opcję nr. 2. Tym samym wyszli poza pierwszą mapę. Mapper otrzymał nowy arkusz i wszyscy ruszyli na północny zachód. Po dwóch dniach wędrówki dotarli do podnóży gór i rozpoczęli wspinaczkę. Po kilku godzinach Ej znalazła ścieżkę, która doprowadziła ich do wielkich schodów. Po chwili stanęli u wejścia do potężnej i mrocznej kopalni.
c.d.n.
Piękny konglomerat wątków i motywów :), jest szansa na zobaczenie mapy świata eksplorowanego przez graczy?
OdpowiedzUsuńAd "LoS"
Właśnie zacząłem oglądać drugi sezon. Choć czasem początki czy zakończenia odcinków doprowadzają do szału nachalnym moralizatorstwem, to serial broni się pomysłami. No i te sadociacha z Mord Sith :)...
Podeślę Ci mapę zrobioną w hexographerze, bo wcześniejszą mam odręczną.
OdpowiedzUsuńCo do LoSa to mam to samo odczucie - serial broni się dzięki smaczkom. Wspomniane Mord Sith i ich Agiele oraz tresura, szeptacze, smoczy ogień (najnormalniejsze miny - są w drugim sezonie), moc Spowiedniczki, a później siostry światła/mroku przejmujące czyjeś Han, baelingi jako alternatywa dla oklepanych zombie. Jest tego taka ilość, że trudno ogarnąć.
Wow, jestem pod wrażeniem. Historia jest niesamowicie epicka. Chyba jednak kiedyś będzie trzeba opuścić miasto, bo jak widzę 'na zewnątrz' dzieje się wiele ciekawych rzeczy =).
OdpowiedzUsuńXiris von Rontringen