Wczoraj zagraliśmy drugą sesję w nowym składzie, a trzecią w obrębie modułu „Occulta”. Cały czas rozbudowuję okolice miasta, dodaję nowe elementy i zaczyna to wyglądać dobrze. Jak na razie nie zamieszczam nowych materiałów prócz uzupełnienia wiki na Obsidian Portal. Jeszcze raz przypomnę, że całość kreowanych wydarzeń jest oparta o sandbox – zero wcześniejszego przygotowywania, wszystko generowaliśmy w czasie gry. Nawet lochy są tworzone w czasie rzeczywistym dzięki Generatorowi Podziemi. Poniżej skrótowy opis tego co się działo.
W sesji biorą udział: Izonka – łuczniczka o niespokojnym duchu, Lux – dziewczyna o psionicznych talentach i zamiłowaniu do mieczy oraz Gieorgij – gnom wynalazca o racjonalnym podejściu do życia.
Rozpoczęliśmy od niedokończonego wątku czyli pozostawionego w klatce dzikusa, którego ekipa odnalazła w zapomnianej kopalni na północny wschód od miasta. Przespali noc i z samego rana doekwipowali się i ruszyli z powrotem do lochów.
Przechodząc przez polanę, położoną niedaleko wejścia do kopani, napotkali kilka wieśniaczek zbierających runo leśne. Wymienili jedynie grzecznościowe „Dzień dobry” i udali się do podziemi. Poprzednim razem schowali artefakt i identyfikatory zabitych banitów w beczce pełnej oliwy. Teraz wydobyli „skarb” i wzięli go ze sobą. Szybko dotarli do poprzedniego miejsca i zajęli się pracą „logistyczną”. Lux zlitowała się nad dzikusem i rzuciła mu trochę jedzenia do klatki, Griegorij odpiłował głowy nieboszczyków i zapakował je do worka. Będą potrzebne do otrzymania nagrody przewidzianej za obu przestępców. Ciała ukryli pod ociosem komory i przysypali kamieniami. Za truposzy już zabrała się tutejsza fauna, głównie robactwo i myszy.
Przejście w głąb kopalni okazało się nie być już tak wygodne jak dotychczas. Już samo wejście do kolejnego tunelu, umieszczone półtora metra nad spągiem, sprawiło małą trudność. Gieorgieja trzeba była zwyczajnie tam wrzucić. To właśnie on poszedł jako zwiadowca. Po około 40 metrach dotarł do wielkiej komory, którą prawie całkowicie pokrywała pleśń. Gdy wszedł na porośniętą białym grzybem posadzkę, w powietrze natychmiast uniosła się chmura zarodników. Gnom lekko zakaszlał i poczuł skurcz w klatce piersiowej (zejście na poziom -1 Wyczerpania). Natychmiast zawrócił i poinformował koleżanki o dziwnej lokacji. Spryt poszukiwaczy przygód jest jednak mocniejszy niż jakaś tam pleść. Ze szmat i oliwy zaimprowizowali maski do filtrowania powietrza i ruszyli przez „sekret mnicha”. Udane testy Wigoru uchroniły ich od konsekwencji jakie niosło ze sobą wdychanie zarodników, tej najwyraźniej nie do końca zwyczajnej pleśni. Grzyb porastał całą komorę – spąg, ociosy, pozostawiony sprzęt górniczy… Powietrze robiło się coraz gęstsze od białego pyłku. Gdy dotarli na drugi koniec, szybko wskoczyli w kolejny tunel i popędzili przed siebie.
W końcu ciasny korytarz przerodził się w kolejne pomieszczenie, w którym znów znaleźć można było beczki z oliwą. Trzy były nienaruszone – nawet nikt nie złamał laku – jedna otwarta i w 2/3 pusta (dla optymistów: w 1/3 pełna). Z tego miejsca wychodziło, aż pięć odnóg. Jedną z nich przyszli, kolejna była niezabezpieczona drzwiami ale wejścia do pozostałych odgrodzone zostały śluzami powietrznymi. Można było wyraźnie usłyszeć świst powietrza, które przeciskało się pomiędzy drewnianymi drzwiami uszczelnionymi płótnem. Bohaterowie nalali oliwy do kamiennych lamp umieszczonych w środkowym filarze i ruszyli w otwarty korytarz. Po kilkunastu metrach dotarli do kolejnej komory w której zaczynała się pochylnia prowadząca coraz głębiej w podziemia.
W spągu zakotwiono drewniane trepy, dzięki którym można było łatwiej schodzić w dół. Powietrze było suche, znacznie łatwiej oddychało się niż w zagrzybionym pomieszczeniu, które zostawili za sobą. Podobnie jak na pochylni w wyższej części kopani, również i tu zainstalowano system lamp oliwnym wkutych w ociosy. Bohaterowie nalali oliwy do „systemu oświetlenia” – weszło prawie 30 litrów. Po zapaleniu zobaczyli całą długość pochylni; dobre 200 metrów do schodzenia. Mimo wszystko zdecydowali się na dalszą drogę w głąb labiryntu.
Pochylnia zaprowadziła śmiałków do kolejnego, dużego pomieszczenia, które było przedzielone przez sam środek swej szerokości, stalową kratą. Przejścia w dalszą część labiryntu znajdywało się po lewej i po prawej stronie komnaty, jednak to drugie było w odgrodzonej części. Za kratami stały dwie okazałe skrzynie, pomiędzy którymi umieszczono figurkę płaczącego anioła, obwieszonego złotą i srebrną biżuterią. Na środku kraty znajdował się kwadratowy „panel” z umieszczonymi literami alfabetu i cyframi od 0 do 9. (W pokoju w którym graliśmy wyraźnie wzrósł poziom koncentracji) . Cała trójka zaczęła przeszukiwać każdy skrawek pomieszczenia, aż wreszcie, pod stertą gruzu znaleźli kamienną płytę z wygrawerowanym ciągiem znaków.
Bohaterowie pochylili się nad zagadką. Po dwudziestu minutach prób, poddali się i postanowili ruszyć w tunel po lewej stronie aby sprawdzić co można znaleźć dalej. Gdy oczom Lux, która stanowiła forpocztę grupy, ukazała się komnata z trzema dziwnymi łukami, przypominającymi puste framugi drzwi, Giegoriej i Izonka krzyknęli: „Mamy!”. Ostatni rzut oka na odrysowany ciąg znaków przyniósł olśnienie. Zawrócili do kraty i wpisali kod. Sześć prętów, trzy po lewej stronie i trzy po prawej, uniosły się na wysokość dwóch metrów i dały dostęp do skarbów. Czujność grupy jednak nie spadła, rozpoczęli poszukiwanie pułapek, posążek obwieszony biżuterią wydał się najbardziej podejrzany więc zostawili go sobie na koniec. Zajęli się wyłamywaniem kłódek w wielkich skrzyniach. W pierwszej znaleźli kolejną skrzynkę, tym razem zrobioną z dziwnego, lekkiego i matowego metalu. W środku spoczywały dwa krótkie, i nadzwyczaj lekkie miecze wykonane ze szkła lub jakiegoś kryształu. Jeden z nich miał kolor zielony, drugi bursztynowy, odbijały każdy refleks światła i rzucały cudownie kolorowe „zajączki” po całej komnacie. W drugiej skrzyni odnaleźli podobne pudło, tym razem znacznie cięższe, w środku było sześć cylindrów zawierających jakąś ciecz. Na koniec zostawili sobie posążek z biżuterią, nie chcąc ryzykować uruchomienia pułapki, zrzucili figurkę z postumentu za pomocą liny. Całe szczęście nic się nie uruchomiło. Dokończyli zbieranie łupów i zdecydowali zakończyć penetrację lochów.
W drodze powrotnej oczyścili wielką komnatę z pleśni. Wtoczyli w to miejsce beczkę z oliwą i wychodząc podpalili ją za pomocą granatu (wreszcie inżynierska myśl Gieorgija pokazała co potrafi). Została jeszcze sprawa dzikiego chłopca – ostatecznie wypuścili go na wolność, pozostawiając samemu sobie. Droga ku miastu okazał się być trudniejsza, łupy ciążyły, ból mięśni dawał o sobie znać, a odór brudnych ubrań, przesiąkniętych wilgocią i pleśnią był wręcz nie do wytrzymania. Gdy tylko przybyli do bram błyskawicznie załatwili formalności z Urzędem Ewidencji Ludności i Mienia oraz strażą miejską (formalności związane z nagrodą za banitów). W hotelu zamówili kąpiel i krawca, pozbyli się zniszczonych przez pleśń ubrań i załatwili spotkanie z Haroldem Ryżym, który wycenił ich zdobycze.
Narzędzia z których korzystałem:
Zacna sesja. Widzę, że BG chyba odnaleźli się jako biznesmeni-eksploratorzy w Underworld? :)
OdpowiedzUsuńChyba lepiej się czują w lochach niż na świeżym powietrzu ;) Jak się chce mieszkać w hotelach i stołować w restauracjach to trzeba sobie czasem ręce kurzem i pleśnią pobrudzić ;)
OdpowiedzUsuń